poniedziałek, 9 listopada 2015

Zakopane jesienią

Dwa dni.
Dwa słoneczne dni o mało słonecznej porze roku.
Golf 3, trochę grosza i chęci.
Godzina 18:14, dworzec PKP w Dąbrowie Górniczej.
Szybkie zakupy, miód pitny i 1,5l Pepsi.
Droga nr 94, kierunek Kraków.
Wieś Kogutek, województwo małopolskie, człowiek z kawałkiem tektury z napisem "Kraków".
Zjeżdżamy na przystanek, otwieramy drzwi, zapraszamy.
Wsiadł. Dziwnie cichy, z dziwnym akcentem.
Ukrainiec, którego rodzice wydali grube hajsy, żeby uciekł z kraju i trafił na studia do Polski.
Szedł. Z Katowic. Od 9 rano.
U przyjaciela był.
Grubo ponad 20 km. A co tam! Przecież to blisko.
Zostawiamy go na Bronowicach, na przystanku, żeby mógł jechać autobusem tam, gdzie potrzebuje.
Pewnie i tak poszedł z buta.
Tylko obcokrajowcy mają takie pomysły.

Nowy Targ. Godzina 21 z minutami.
Ciemność nieprzenikniona, ponad 100 km/h na liczniku.
Gwiazdy. Dużo gwiazd. Miliony gwiazd.
Polecam, Adrianna Surowiec.

Zakopane, Antałówka 17, pierwsze piętro.
Ten sam dom, inny pokój.
Zapach drewna i czystości. Szybkie wypakowanie, prysznic i sen.
Jutro ruszamy.


Obudziliśmy się o 6.45. 15 minut przed budzikiem. Nastąpiło szybkie śniadanie, po którym udaliśmy się do Palenicy Białczańskiej, skąd mieliśmy zacząć wędrówkę do Morskiego Oka. Zdecydowaliśmy się na dojazd samochodem z tego względu, że Zakopane w listopadzie jest opustoszałe, turystów można policzyć na palcach, więc, jak przypuszczaliśmy, busy nie jeżdżą już tak często i w takich ilościach jak w środku lata. Wyjście to okazało się nie tylko wygodniejszym, ale także bardziej ekonomicznym. Podróż busem kosztuje 10 zł za osobę w jedną stronę, co daje 40 zł za dwie osoby w tę i z powrotem. A tymczasem parking w Palenicy kosztuje 20 zł za dzień (sic!) + koszt paliwa, który był raczej niższy niż te pozostałe 20 zł.
Dzień zapowiadał się raczej słonecznie i ciepło, my jednak, niedoświadczeni w górach zimą, postanowiliśmy się ubrać najcieplej jak się dało. Swoją drogą, bez czapki, szalika i rękawiczek do Zakopanego po sezonie letnim wybierać się nie polecam.
Otworzyliśmy drzwi samochodu na parkingu w Palenicy. Jak fala gorąca uderza latem, tak do nas przygnał mróz na tyle silny, że uznałam, że dwie pary rękawiczek będą dobrym pomysłem. W tamtym momencie wizja naszej wędrówki była następująca: szybko do schroniska, tam się zagrzać i wracamy! Bez odpoczynku, bez postojów, bo zamarzniemy! Jednak im dłużej szliśmy, tym bardziej się rozgrzewaliśmy i tym cieplej robiło się na dworze. Na tyle, że nad Morskim Okiem, kąpiąc się w słońcu, siedzieliśmy w samych polarach.
Nad stawem spotkaliśmy grupę TOPRowców, którzy odbywali właśnie ćwiczenia z nurkowania. Byli niezwykle zachwyceni tym, że muszą je mieć.
Gdyby ktoś nie wierzył, że słońce i lód nie mogą koegzystować, oto dowód: kulka z lodowych igiełek, która tak zwyczajnie leżała na szlaku:

Nic Ci nie da Vibram, Bracie, lód i tak Ci zmoczy gacie!

Po krótkim odpoczynku nad Morskim, ruszyliśmy w stronę Doliny. Wszystko było super: pogoda, widoki i spacer tylko we dwoje. Dopóki znajdowaliśmy się na południowym zboczu. I wtedy nastał ten moment przejścia na stronę północną. Słońce zmieniło się w cień, trawa w lód, a kamienie w kostki lodu. Przyjemność zmieniła się w udrękę. Trzeba było trzymać równowagę mimo braku przyczepności. Gdyby nie nachylenie i wypukłości, można by było tam spokojnie jeździć na łyżwach - lód był lepszy niż na niejednym krytym lodowisku. Niemniej jednak, zrobiło się niebezpiecznie, kiedy nawierzchnia robiła z nogami co chciała. Wiecie jak to jest kiedy ktoś myśli, że ma gabaryty motylka i zgrabność baletnicy, a w rzeczywistości przypomina walenia wyrzuconego przez fale na plażę? Tak, tańczy, jak na wiejskiej zabawie, na 1500 m n.p.m. po czym obija sobie wszystkie wystające części ciała, a oprócz tego te, które chciałyby wystawać, ale nie mogą.
Przy okazji pozdrowienia dla pana w podkoszulku i adidasach, który twierdził, że trasę 3-godzinną przejdzie w mniej niż 2 godziny, bo przecież lód, to nie przeszkadza, a pomaga! Mam nadzieję, że dotarł tam, gdzie chciał.
Po dojściu do schroniska szybko zwróciliśmy swoje kroki ku ścieżce w dół. Jednak zamiast ścieżki ujrzeliśmy coś, co wyglądało jak zamarznięty wodospad. I co teraz? Najlepiej zmienić drogę. Tak też zrobiliśmy, dołączyli do nas Państwo Warszawiacy (coś te Tatry zsyłają na nas ludzi ze stolicy!) i Pan Z Tychów. Trasa w dół prostą nie była, wiodła przy wodospadzie, gdzie mnóstwo małych cieków wodnych przecinało ścieżkę, a co za tym idzie - tworzyły lód. Jednak z mniejszymi, bądź większymi problemami, udało nam się bezpiecznie wrócić na parking w Palenicy i wrócić do Zakopanego, żeby zjeść pizzę w naszej ulubionej knajpce, a potem napić się miodu.

Kolejny dzień nie przywitał nas bólem czegokolwiek, a znów piękną pogodą i podejrzanie wysoką temperaturą. Nie spiesząc się zbytnio, spakowaliśmy swoje manatki, zapakowaliśmy je do Golfa Czy, po czym pożegnaliśmy się z właścicielką pensjonatu i ruszyliśmy w kierunku Doliny Chochołowskiej, gdzie po zaparkowaniu samochodu i dokonaniu opłaty za wstęp do TPN, wypożyczyliśmy rowery, którymi pokonaliśmy pierwsze 4 km trasy. Rowery to duża oszczędność czasu, do tego ten odcinek drogi nie jest zbyt malowniczy, dlatego to raczej dobra opcja. Raczej, bo rowery są dosyć wysłużone, a poruszamy się niewiele, ale pod górę. Po odstawieniu jednośladów do stacji szliśmy już pieszo. Niestety szybko okazało się, że szlak, którym chcieliśmy przejść, jest zamknięty. Musieliśmy zatem dalej posuwać się naprzód. Do Doliny Kościeliskiej dotarliśmy przez Iwanicką Przełęcz. Z wejścia do Doliny Kościeliskiej czekała nas jeszcze kilkukilometrowa wędrówka po samochód. Droga Pod Reglami była słabo oznakowana, dlatego poszliśmy szosą. Po drodze mijaliśmy bacówkę, do której postanowiłam wstąpić w celu nabycie oscypków. Nie chciałam już brać tego, co sprzedają na Krupówkach, czy pod Gubałówką. I muszę przyznać, że byłam pozytywnie zaskoczona. Nigdy nie przepadałam za oscypkami, wręcz przeciwnie, uciekałam od nich najdalej jak się da, jednak zawsze kupowałam je dla rodziny. To samo mną kierowało i teraz. Jednak spróbowałam i mi posmakowały. Na tyle, że zjadłam trzy (nie od razu oczywiście;). Polecam, Adrianna Surowiec.

Po wejściu do samochodu zostało nam już tylko pojechać do Zakopanego, zrobić drobne zakupy i wracać. Tak też uczyniliśmy.
Trudno było oderwać oczy od górskich pasm.
Jeszcze tam wrócimy.

Na zakończenie kilka zdjęć:
Morskie Oko w blasku słońca
Ziemniaczki na Iwanickiej Przełęczy
 
Dać dziecku trochę zamarzniętej wody i już się cieszy!
Widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich
Tutaj też. Tylko z Ziemniaczkami na pierwszym planie.
Dolina Chochołowska
I jak tu za nimi nie tęsknić?!

niedziela, 1 listopada 2015

Już jutro wieczorem ruszamy, żeby jesienią odkryć Zimową Stolicę Polski. Chyba oboje nie możemy się doczekać!