niedziela, 15 października 2017

Rysy! 1983 lata nad poziomem morza


Nie wiem, czy któryś nasz wyjazd zaczął się od pozytywów. Ten na pewno nie.
25. sierpnia, godz. 15 - kierownik pozwala mi wyjść godzinę przed czasem. Godz. 17-18 - stoję w butach w przedpokoju i marnuję zyskaną godzinę na oczekiwanie na charakterystyczny dźwięk Azora podjeżdżającego pod blok.
Wyjechaliśmy, kierując się jak zwykle na Kraków. Zahaczyliśmy o Bronowice, gdzie postanowiliśmy się zaopatrzyć. Z racji mocno ograniczonego czasu w markecie postanowiliśmy się rozdzielić. Drogie kobitki, gdybyście kiedyś były w takiej sytuacji, że Wy i Wasi partnerzy musicie się rozdzielić, to zawsze, ale to zawsze wyślijcie chłopa po dwie rzeczy - wtedy starczy Wam czasu, żeby wrzucić do koszyka całą resztę pozycji z listy zakupów.
Spaliśmy w Białym Dunajcu - dotarliśmy tam po 23, nasza miejscówka znajdowała się jakieś 200 m od drogi,  przy potoku (niestety nie na tyle czystym, żeby brać z niego wodę). Rano obudziło nas słońce, a zaraz potem krowa, która przechodziła przed busem prowadzona na wypas. Patrząc w stronę południa ukazały nam się Tatry. Muszę przyznać, że uwielbiam ten widok.
Nie mogliśmy się zdecydować jaką trasą przejść w sobotę - wiele odpadało ze względu na znaczny brak kondycji, czasy przejścia oraz to, żeśmy już wiele szlaków przeszli. Skierowaliśmy się na Słowację.
Gdzieś w pobliżu granicy państwa przypomniało nam się, że jest coś takiego jak ubezpieczenie i w sumie warto je mieć. Ale ubezpieczalnie mają zabezpieczenia "antycebula",  które uniemożliwiają zakup polisy w dniu jej rozpoczęcia. "Ryzyk-fizyk, trzeba będzie uważać" - powtarzaliśmy to sobie w myślach, bo i tak nie mieliśmy innego wyjścia.
Jadąc w stronę Strbskiego Plesa, skąd wychodzi szlak na Rysy, rozglądaliśmy się za miejscem na nocleg. Było tego sporo, ale wszystkie dosyć daleko celu. Była jedna, urzekająca dzikością, spokojem i widokami. Jedynym co burzyło ten ideał była znajdująca się około 1 km od miejscówki wioska nazywająca się Romska Osada i to nie bez powodu. Cyganie dosłownie rozlewali się po ulicach.

Nasza pierwsza trasa była szalenie trudna. Było to przejście z parkingu "Popradzkie Pleso" do stawu w górach, który nazywa się nie inaczej jak Popradzkie Pleso. W dwie strony jakieś 7 km, 2 godziny w obie strony. To miała być rozgrzewka przed niedzielą.
Sobotnie popołudnie spędziliśmy na zakupach, na których zaopatrzyliśmy się na wieczornego grilla, którego urządziliśmy sobie na jednym z mini parkingów przy drodze wijącej się po zboczu góry niczym serpentyny. Widoki piękne, góry, polany, gdzieś w oddali rysowała się jakaś wieś, do tego zachodzące słońce.
Niestety sielskość szlag trafił w momencie, gdy zobaczyliśmy burzowe chmury nadciągające z każdej możliwej strony. Bałam się. Jak zawsze przy burzy. Grzmiało konkretnie, w dolinie widać było trzaskające pioruny, a my obok nich. Padał deszcz. Padał grad. Gałęzie uginających się drzew zaczęły rysować dach. Ta noc nie należała do spokojnie przespanych.
Po okropnej nocy wstaliśmy bardzo wcześnie, szykując śniadanie wywołałam pożar i niemalże wybuch. Kartusz z gazem był źle wsadzony, przez co wejście do kuchenki nie było uszczelnione. Gaz zaczął ulatywać, aż w końcu się zapalił. Oskar szybko wywalił kuchenkę wraz z garnkiem na trawę, ja ugasiłam wodą gazowaną i całe szczęście nie było żadnych szkód. No, może poza tym, że nie miałam herbaty do śniadania.
Koło 7 byliśmy na szlaku, wcześniej płacąc 8 euro za parking. Zdzierstwo konkretne.
Niedaleko pod Rysami znajdowało się schronisko. Zaopatrzenie wnosili turyści na drewnianych stelażach. Ziemniaki, zgrzewki wody i inne produkty żywnościowe. Naprawdę podziwiam ludzi, którzy brali to na siebie, w zamian otrzymując gorącą herbatę w schronisku.
Wejście na "teren" schroniska obwieszczała tabliczka z napisem "Slobodne Kralovstvo Rysy", co w tłumaczeniu oznacza "Wolne Królestwo Rysów", oraz brama:

Był tam też przystanek autobusowy na żądanie:

Koło 13, po długiej drodze pod górę dotarliśmy na najwyższy szczyt w Polsce. Rysy były nasze.
Tłum ludzi, jaki tam przebywał, był niewyobrażalny.

A szczyt bez piwka, to żaden szczyt. Tym razem słowacki Smadny Mnich, ma bardzo dobre radlery i jest tani jak barszcz.

Schodząc wstąpiliśmy do toalety przy schronisku.  Wejście na teren Oto ona:
Oczywiście, żeby móc z niej skorzystać, trzeba było swoje w kolejce odstać. W naszym przypadku - pół godziny.

Na dole byliśmy dużo szybciej niż się spodziewaliśmy. Z parkingu zebraliśmy Marysię i Kasię, które chciały dostać się na Łysą Polanę. Wybieraliśmy się do Zakopanego, więc mieliśmy po drodze, a zabieranie stopowiczów, to zawsze fajne doświadczenie. Z tego miejsca pozdrawiam Was, dziewczyny, mamy nadzieję jeszcze gdzieś się spotkać na trasie :)

W Zakopanem jak zawsze odbyło się jedzenie pizzy w restauracji Monte Rosa. Nie mogło być inaczej. To tradycja. I bardzo smaczna pizza.

W domach byliśmy koło 23, więc czas mieliśmy bardzo dobry, mimo ogromnych korków na Zakopiance.
Poza spaloną żarówką, żadnej awarii!

sobota, 18 marca 2017

Lądek Zdrój - fotorelacja

 No to... Lecimy!

 Zmiana warty pod Pałacem Buckingham. Przereklamowane.

 Oskar i pałac. Też bez szału.

 The Tower

 Burger w GBK. Polecamy!

Tower Bridge

 Może kawusię?

 Pocztówki... Tak, mamy ich trochę

 Chyba każdy, kto był w Londynie ma tutaj zdjęcie

 Szczerze mówiąc nie wiem, co to za budynek. Przypomina mi Czerwoną Chemię w Gliwicach

 A tutaj Double Decker od środka. Jak zwykły autobus, prawda?

 China Town. Ładnie, ale śmierdzi.

 Park. Park? Nie pamiętam nazwy, niedaleko Baker Street

 Sandry kurtka. Wygląda na przerażoną.

 Że niby... Penis?

 Oskar i jego koszulka za 2,5 funta. Fajna, nie? Żałuję, że sama sobie takiej nie sprawiłam...

 Greenwich, zegar słoneczny

 Widok ze Sky Garden, ten najwyższy budynek... Niezwykle irytujący, widać go z większości miejsc w Londynie i z każdego wygląda na równie niedokończony


 Taras zewnętrzny w Sky Garden

 ... No i sam Garden :)

 Katedra św. Pawła

 Trafalgar Square, przed National Gallery. Flagi wielu państw, była też Polska.

 Trafalgar Square i "Okejka"

 My i Nelson na kolumnie



Dzień dobry Panu, można zdjęcie?



 Hello, Ben!


London Eye

 Hogwarts, I'm coming!

 Greenwich Park

 Południk zerowy!

 My na różnych półkulach

 DLR, czyli bezzałogowa kolej. Można udawać maszynistę!

 Znów China Town


 Baker Street 221b



wtorek, 30 sierpnia 2016

Wybrzeże cz.4 - Jezierzany - dom, wikingowie i olejowe plucie

Kolejne dwa dni przyszło nam spędzić w Jezierzanach. Nie, to nie była nasza zachcianka, a kaprys busa. Gdzieś pomiędzy polem, a polem usłyszeliśmy trzask, a po wyjściu z busa naszym oczom ukazało się nadkole leżące na oponie. Z prędkością maksymalna 20 km/h doturlaliśmy się do najbliższego mechanika. Ten, zdiagnozował: zardzewiały stabilizator koła się rozleciał. Trzeba naprawić. Na części czekaliśmy do dnia następnego. W tym czasie odbyliśmy spacer do pobliskiego Jarosławca, gdzie weszliśmy na kolejną latarnię.
Dane latarni:
Wysokość: 33,3 m
Zasięg światła: 23 Mm
Bilety ulgowe tylko dla młodzieży do 18 roku życia

Swoją drogą, Jarosławiec to bardzo przykre miasto. Niektóre uliczki sprawiają wrażenie opustoszałych: zamknięte sklepy, stragany, puste stoiska. Kiepsko to wyglądało.
Po powrocie do Jezierzan, postanowiliśmy spędzić trochę czasu nad jeziorem. Jezioro to nazywało się Wicko. Było ładnie położone, wokół były tylko lasy, a od "naszej strony" co jakiś czas w jezioro wcinał się pomost, z którego podobno kiedyś można było wejść do wody, by popływać, teraz jednak miejscowi tego nie zalecali, ze względu na płytką wodę i zarośnięte dno. Pozwoliliśmy sobie puszczać latawce na jednym z pomostów. I jeden z tych latawców nawet nurkował.
Kolejny dzień zaczęliśmy od wizyty w warsztacie. Panowie artyści-rzeźbiarze dobrze zajęli się busem i naprawili usterkę. Nie zdarli z nas pieniędzy, pożyczyli dobrej drogi. Kiedy wyjechaliśmy okazało się, że nie działa prędkościomierz. Oskar bał się, że mechanicy przeoczyli linkę i ją urwali. Całe szczęście była tylko niepodpięta. Oskar poradził.

Dalej pojechaliśmy do Darłówka, gdzie była następna latarnia i gdzie kupiłam sobie piwo smakujące jak piernik w płynie.
Latarnia widoczna między nami, pod żurawiem, zapomnieliśmy o zdjęciu, gdy byliśmy bezpośrednio pod nią
Dane latarni:
Wysokość: 21 m
Zasięg światła: 15 Mm

Piernik w płynie
A naprawdę piwo "miodowo-imbirowe z nutą maliny"

Zrobiliśmy też sesję zdjęciową busa na tle ujścia Wieprzy.

Dalej udaliśmy się do Łaz. Spędzałam tam najlepsze wakacje nad morzem w moim życiu. Chciałam zobaczyć jak to tam wygląda po latach. Oskar z kolei chciał odnaleźć Leśną 31...

 Taką drogę wybrało dla nas Google Maps. Mało tego, był przy niej duży znak z ograniczeniem prędkości do 50 km/h!

Na Leśnej w Łazach.

Z  Łaz pozostało nam się kierować do Gąsek, gdzie kolejka na latarnię nas przegoniła.
 Dane latarni:
Wysokość: 49,80 m
Zasięg światła: 23,5 Mm

Dalej był deszczowy Kołobrzeg i jego latarnia.
Dane latarni:
Wysokość: 26 m
Zasięg światła: 16 Mm
Najdroższa latarnia na polskim wybrzeżu

Z Kołobrzegu kierowaliśmy się w stronę Niechorza. Na noc wylądowaliśmy na polu pod wiatrakami, skąd doskonale widzieliśmy światło latarni. Zastanawiało nas też, dlaczego ludzie mieszkający w okolicy wiatraków narzekają na hałas. My nie słyszeliśmy nic a nic.



Rano, z pola na którym spaliśmy, musieliśmy uciekać bardzo szybko, gdyż prowadziła nań błotnista droga, a zaczęło padać.
Na parkingu pod latarnią spotkaliśmy busowe małżeństwo z Żar. Pozdrawiamy Krynię i Jędrulę! ;) Pokazali nam swojego busa i patenty jakie w nim zastosowali, poczęstowali też gorącą herbatą i czekoladą. 
A sama latarnia? Oto ona:
Dane latarni:
Wysokość: 45 m
Zasię światła: 62,80 Mm
Nieczynna o 7 rano... ;<

Kolejne? Kikut i Świnoujście
Kikut, dane:
Wysokość: 18,2 m
Zasięg światła: 16 Mm
Zapchajdziura między Niechorzem, a Świnoujściem, nieudostępniona do zwiedzania

Final boss: Najwyższa latarnia na wybrzeżu, 300 schodów w górę
Świnoujście, dane:
Wysokość: 64,8 m
Zasięg światła: 24 Mm
Baaaardzo dużo schodów, dwa tarasy widokowe, długa kolejka

Między Kikutem, a Świnoujściem byliśmy także w Skansenie Słowian i Wikingów w Wolinie. Super miejsce. Bilety tanie jak barszcz (7 i 9 zł), a oglądania na 1-2 h. Polecam, zwłaszcza sympatykom średniowiecza.
Można sobie nawet poprzymierzać trochę sprzętu

Nie polecam Świnoujścia. Żeby zjeść pizzę w mieście, trzeba płynąć promem i płacić piniondze. Nie polecam.
Cebula w nas silna, więc pizzę zjedliśmy w Międzyzdrojach. Tam też natrafiliśmy na festiwal Indii, gdzie spróbowaliśmy tamtejszej herbaty i słodkości, wysłuchaliśmy też wykładu na temat szczęścia (jak dla mnie pierdolenie level max). Potem zajrzeliśmy do labiryntu luster. Kasowali po 10 złotych od łebka, ale skusiliśmy się. Fajnie oszukuje mózg. Można stać naprzeciwko człowieka, który stoi za kilkoma ścianami, a to wszystko dlatego, że gdzieś tam odbija się w lustrze. Ciekawa rzecz, szkoda tylko, że labirynt taki mały.

Spaliście kiedyś 5 m od jeziora? My tak ;)

Następnego, ostatniego już dnia naszej podróży, trafiła nam się ładna pogoda. Z rana poplażowaliśmy w Międzywodziu, po południu wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Droga powrotna przebiegała bez zakłóceń. Do czasu, gdy silnik nie zaczął szurać i nie zaświeciła się kontrolka oleju. Mimo, że sprawdzaliśmy stan oleju przed wyjazdem i mimo, że nawet go dolaliśmy, bus postarał się go pozbyć. Szkoda tylko, że w środku autostrady. Całe szczęście udało nam się doturlać do stacji benzynowej, gdzie po otwarciu klapy silnika okazało się, że cały silnik jest w oleju, a miejsce wycieku trudno zlokalizować*. Kupiliśmy dolewkę, zaaplikowaliśmy i po około 12 godzinach od rozpoczęcia podróży, byliśmy w domu.


*Ostatecznie po powrocie okazało się, że wylało się z bagnetu i wlotu powietrza

Podsumowanie:
Latarnie: 16
Kilometry: 2180,1
Koszty:
Naprawa: 250 zł
Paliwo: Około 650 zł
Parkingi (miejskie, nie noclegi): 65 zł
Noclegi: 0 zł
Prysznic turystyczny: 20 zł
Krzesło turystyczne: 20 zł
Materac dmuchany: 26 zł
Pompka: 6 zł
Wnioski:
Kanapa w pozycji do spania musi być idealnie równo.
Jadąc we dwoje meble są super.
Brakujące wyposażenie należy dokupować w chińskich marketach i na biedronkowych wyprzedażach.
Najbliższej stacji benzynowej nie wolno szukać używając opcji "stacje benzynowe w okolicy" od Google. Należy zjechać najbliższym zjazdem z autostrady.
Nie należy wylewać wina na łóżko.
W lesie są komary. MASA KOMARÓW.
Słoik dżemu należy zawsze włożyć w bezpieczne, miękkie miejsce.
Nie należy myć naczyń na parkingu pod Tesco.

Brak imienia dla busa
Azor? Trójniak? Coś innego? Czekamy na propozycje i następny wyjazd :)